Podróż poślubna w góry/Honeymoon trip in the mountains
Kiedy zaczynaliśmy naszą podróż była piękna złota polska jesień, następnie zaczął padać ulewny deszcz, a kiedy kończyliśmy w górach leżały już zaspy śniegu…Ale i tak wyjazd był naprawdę udany. Mieszkaliśmy w schronisku na Kalatówkach, a w zasadzie w hotelu górskim, bardzo przyzwoitym. Jeśli mogłabym mieć jakiekolwiek zastrzeżenia, to do ilości jedzenia, które uważano tam za wystarczającą porcję:) Jeśli więc ktoś planuje wczasy odchudzające, to serdecznie polecam – na pewno się nie przytyje po pobycie ;-) Na szczęście w hotelu nie było brzdąkania na gitarze i ludzi w wielkich góralskich swetrzyskach, co mogłoby mi psuć wrażenia estetyczne i dźwiękowe… W ostatnim słowie o hotelu – ma bardzo przyjemny przeszklony barek z kominkiem, na ścianach zdjęcia z lat 60 - tych, można posiedzieć w spokoju wieczorem, a latem jest z pewnością z niego piękny widok.
Pierwszego dnia udaliśmy się najpierw na mszę w uroczym górskim kościółku i do klasztoru Albertynek z celą brata Alberta oraz na Nosal a następnie do Zakopanego. Mieliśmy dużo szczęścia, bo akurat była końcówka Mistrzostw Polski w skokach i udało nam się załapać na drugi skok Małysza – pierwsze miejsce w ładnym stylu! Z Zakopanego poszliśmy sobie do Białego Wodospadu, drogą pod reglami (ha! Już wiem co to są regle;-) Wodospad piękny, a droga spokojna, także nawet polecałabym taki spacerek wypoczywającym mniej aktywnie w Zakopanym. Następnie zawitaliśmy na Igłę i muszę przyznać, że tam chyba najbardziej mi się podobało. Mało turystów, piękne widoki, a przede wszystkim wspaniała przyroda. Jakie tam grzyby rosną! No i te bajkowe kolorowe lasy porośnięte mchem.
Drugi dzień to wyprawa na Giewont – w strugach deszczu spływających z niebios udało nam się dotrzeć nie tylko do bacówki na Hali Konradowskiej, ale i na samą górę, choć zaczął już wtedy padać pierwszy śnieg tego roku w górach. Na samym Giewoncie było już naprawdę niewesoło – wiał koszmarny zimny wiatr z deszczem i ze śniegiem plus, co najgorsze, trzeba było jakoś z tego zejść ,wisząc na łańcuchach w tych warunkach atmosferycznych. Zdjęcie, gdzie siedzę w kapturze właśnie jest zrobione na Giewoncie, tak samo jak „tyłek” w sportowych ciuchach przyklejony do góry ; ) Powiem szczerze, że wpadłam już w lekką panikę, a mój wdzięczny głos roznosił się po górach i połoninach… Jak wróciliśmy do schroniska, byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Ostatkiem sił, w akcie desperacji i protestu przeciwko głodowym porcjom w restauracji, zeszliśmy jeszcze do Kuźnic. I tam, kulinarne odkrycie! Fantastyczna knajpa, którą z czystym sumieniem mogę wszystkim polecić o nazwie JURTA. Łatwo ją znaleźć, gdyż znajduje się dosłownie na początku podejścia do Kalatówek po lewej stronie. Porcje ogromne, wszystko świeże (widziałam jak kucharz na zapleczu przyrządza), w miarę tanie plus pyszne. Najpierw zjedliśmy ogromny zestaw za 18 złotych składający się z żurku oraz drugiego w postaci polędwiczek wieprzowych w sosie grzybowym z gigantyczną furą frytek i różnymi surówkami. W zasadzie w tym miejscu powinnam już przestać, ale skusiliśmy się jeszcze na porcję rydzów z ziołami z patelni serwowanych z grzankami czosnkowymi. Jacek był zachwycony, ja nieco mniej, gdyż dla mnie smakowały za bardzo ślimakami, a zresztą byłam już lekko przejedzona:) Też kosztowało to grosze, a porcja była naprawdę obfita – dla kogoś mniej głodnego starczyłaby za cały obiad. Bravo dla tego przybytku!
A śnieg padał i padał! Jak obudziliśmy się na następny dzień, mogłam już tylko zanucić sobie „Last Christmas”, zresztą widać to doskonale, mam nadzieję, na zdjęciach. Śnieg sypał z nieba, widoczność była niewielka, wszędzie obsypane na biało drzewa. Pokręciliśmy się też trochę po Zakopanym, gdzie zaopatrzyłam się w niezły zapas oscypków, których jestem fanką, ale też bundzu, którego nie lubiłam, a teraz mogę powiedzieć, że całkiem mi smakował.
When we begun our trip it was a beautiful Indian summer, then it started to rain torrentially and when we were finishing there were already snowdrifts… Anyway the trip was really great. We were living in the mountain chalet in Kalatowki, which was as a matter of fact rather a mountain hotel, very suitable. If I could have any reservations they would concern the amount of food which was considered in the chalet to be a sufficient portion:) If somebody is planning diet holidays, I recommend the chalet – there is no risk of getting fatter after the stayJ Thanks God there were no people strumming on a guitar, wearing big old sweaters which I really don’t’ like speaking about mountain tourism and could spoil my esthetical and sound impressions... Last words about the hotel – it has a very pleasant bar with a fireplace, pictures from the 60s on the walls, you can really spend here a relaxing evening and during summer there must be a beautiful view out of there.
On the first day we went to the holy service in the mountain church and to the nunnery with the cell of brother Albert. Than we climbed Nosal Mountain and we went to Zakopane (the most famous Polish mountain city). We had a lot of luck as there was a Polish Championship in ski jumping and we managed to see Malysz jumping – first place in good style! From Zakopane we went to the White Waterfall, following the way in the forest. The waterfall is beautiful and the path is easy so I recommend it to those who even prefer less active way of spending free time in Zakopane. Than we climbed Igla Mountain and I must say I liked this mountain most of all. Not too many tourists, beautiful views and most of all amazing nature. What mushrooms are growing there! And those fairy tale forests full of colors overgrown with moss.
The second day was devoted to the trip to Giewont – in heavy rain we managed to get not only to the shepherd's hut on Hala Konradowska but also to the top of the mountain despite the first snow this year in the mountains. On the top of Giewont Mountain it was not at all funny – nightmarish cold wind with rain and snow plus, what was the worst thing about it, we had to climb down hanging on the chains under those whether circumstances. The picture on which I am sitting in the hood and drinking tea is right from the Giewont Mountain, the same concerns the “ass” stuck to the mountain in sport clothes:) Honestly speaking, I was in a little panic…When we reached the mountain chalet we got wet to the skin. Using the very lasts reserves of energy, being desperate and protesting against the small portions in the restaurant, we went down to Kuźnice. And there we made a great discovery! Fantastic restaurant which I can recommend, called YURTA. It is easy to find as it is at the beginning of the way to Kalatowki on the left site of the path. The portions are enormous, everything fresh (I saw the chief preparing them in the kitchen), rather cheap and delicious! We started with a huge set for PLN 18 consisting of zurek (Polish traditional white soup), pork sirloin in mushroom souse and plenty of French fries and set of salads. As a matter of fact I should have finished with that but we decided to have a portion of fried saffron milk caps with herbs served with garlic toasts. Jacek was delighted, I a little bit less as for me they tasted a bit too much like snails, and I was also already overeaten. It cost also pennies and was really big – for someone less hungry it would be a sufficient dinner. Big bravo for this place!
And it was snowing and snowing! When we woke up on the other day, I could only sing “Last Christmas”, which is very well visible, I hope, on the pictures! The snow was showering down, the visibility was not big and the trees were covered with snow. We had a walk in Zakopane, where I bought a stock of traditional cheese which I am a fan of!
Pierwszego dnia udaliśmy się najpierw na mszę w uroczym górskim kościółku i do klasztoru Albertynek z celą brata Alberta oraz na Nosal a następnie do Zakopanego. Mieliśmy dużo szczęścia, bo akurat była końcówka Mistrzostw Polski w skokach i udało nam się załapać na drugi skok Małysza – pierwsze miejsce w ładnym stylu! Z Zakopanego poszliśmy sobie do Białego Wodospadu, drogą pod reglami (ha! Już wiem co to są regle;-) Wodospad piękny, a droga spokojna, także nawet polecałabym taki spacerek wypoczywającym mniej aktywnie w Zakopanym. Następnie zawitaliśmy na Igłę i muszę przyznać, że tam chyba najbardziej mi się podobało. Mało turystów, piękne widoki, a przede wszystkim wspaniała przyroda. Jakie tam grzyby rosną! No i te bajkowe kolorowe lasy porośnięte mchem.
Drugi dzień to wyprawa na Giewont – w strugach deszczu spływających z niebios udało nam się dotrzeć nie tylko do bacówki na Hali Konradowskiej, ale i na samą górę, choć zaczął już wtedy padać pierwszy śnieg tego roku w górach. Na samym Giewoncie było już naprawdę niewesoło – wiał koszmarny zimny wiatr z deszczem i ze śniegiem plus, co najgorsze, trzeba było jakoś z tego zejść ,wisząc na łańcuchach w tych warunkach atmosferycznych. Zdjęcie, gdzie siedzę w kapturze właśnie jest zrobione na Giewoncie, tak samo jak „tyłek” w sportowych ciuchach przyklejony do góry ; ) Powiem szczerze, że wpadłam już w lekką panikę, a mój wdzięczny głos roznosił się po górach i połoninach… Jak wróciliśmy do schroniska, byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Ostatkiem sił, w akcie desperacji i protestu przeciwko głodowym porcjom w restauracji, zeszliśmy jeszcze do Kuźnic. I tam, kulinarne odkrycie! Fantastyczna knajpa, którą z czystym sumieniem mogę wszystkim polecić o nazwie JURTA. Łatwo ją znaleźć, gdyż znajduje się dosłownie na początku podejścia do Kalatówek po lewej stronie. Porcje ogromne, wszystko świeże (widziałam jak kucharz na zapleczu przyrządza), w miarę tanie plus pyszne. Najpierw zjedliśmy ogromny zestaw za 18 złotych składający się z żurku oraz drugiego w postaci polędwiczek wieprzowych w sosie grzybowym z gigantyczną furą frytek i różnymi surówkami. W zasadzie w tym miejscu powinnam już przestać, ale skusiliśmy się jeszcze na porcję rydzów z ziołami z patelni serwowanych z grzankami czosnkowymi. Jacek był zachwycony, ja nieco mniej, gdyż dla mnie smakowały za bardzo ślimakami, a zresztą byłam już lekko przejedzona:) Też kosztowało to grosze, a porcja była naprawdę obfita – dla kogoś mniej głodnego starczyłaby za cały obiad. Bravo dla tego przybytku!
A śnieg padał i padał! Jak obudziliśmy się na następny dzień, mogłam już tylko zanucić sobie „Last Christmas”, zresztą widać to doskonale, mam nadzieję, na zdjęciach. Śnieg sypał z nieba, widoczność była niewielka, wszędzie obsypane na biało drzewa. Pokręciliśmy się też trochę po Zakopanym, gdzie zaopatrzyłam się w niezły zapas oscypków, których jestem fanką, ale też bundzu, którego nie lubiłam, a teraz mogę powiedzieć, że całkiem mi smakował.
When we begun our trip it was a beautiful Indian summer, then it started to rain torrentially and when we were finishing there were already snowdrifts… Anyway the trip was really great. We were living in the mountain chalet in Kalatowki, which was as a matter of fact rather a mountain hotel, very suitable. If I could have any reservations they would concern the amount of food which was considered in the chalet to be a sufficient portion:) If somebody is planning diet holidays, I recommend the chalet – there is no risk of getting fatter after the stayJ Thanks God there were no people strumming on a guitar, wearing big old sweaters which I really don’t’ like speaking about mountain tourism and could spoil my esthetical and sound impressions... Last words about the hotel – it has a very pleasant bar with a fireplace, pictures from the 60s on the walls, you can really spend here a relaxing evening and during summer there must be a beautiful view out of there.
On the first day we went to the holy service in the mountain church and to the nunnery with the cell of brother Albert. Than we climbed Nosal Mountain and we went to Zakopane (the most famous Polish mountain city). We had a lot of luck as there was a Polish Championship in ski jumping and we managed to see Malysz jumping – first place in good style! From Zakopane we went to the White Waterfall, following the way in the forest. The waterfall is beautiful and the path is easy so I recommend it to those who even prefer less active way of spending free time in Zakopane. Than we climbed Igla Mountain and I must say I liked this mountain most of all. Not too many tourists, beautiful views and most of all amazing nature. What mushrooms are growing there! And those fairy tale forests full of colors overgrown with moss.
The second day was devoted to the trip to Giewont – in heavy rain we managed to get not only to the shepherd's hut on Hala Konradowska but also to the top of the mountain despite the first snow this year in the mountains. On the top of Giewont Mountain it was not at all funny – nightmarish cold wind with rain and snow plus, what was the worst thing about it, we had to climb down hanging on the chains under those whether circumstances. The picture on which I am sitting in the hood and drinking tea is right from the Giewont Mountain, the same concerns the “ass” stuck to the mountain in sport clothes:) Honestly speaking, I was in a little panic…When we reached the mountain chalet we got wet to the skin. Using the very lasts reserves of energy, being desperate and protesting against the small portions in the restaurant, we went down to Kuźnice. And there we made a great discovery! Fantastic restaurant which I can recommend, called YURTA. It is easy to find as it is at the beginning of the way to Kalatowki on the left site of the path. The portions are enormous, everything fresh (I saw the chief preparing them in the kitchen), rather cheap and delicious! We started with a huge set for PLN 18 consisting of zurek (Polish traditional white soup), pork sirloin in mushroom souse and plenty of French fries and set of salads. As a matter of fact I should have finished with that but we decided to have a portion of fried saffron milk caps with herbs served with garlic toasts. Jacek was delighted, I a little bit less as for me they tasted a bit too much like snails, and I was also already overeaten. It cost also pennies and was really big – for someone less hungry it would be a sufficient dinner. Big bravo for this place!
And it was snowing and snowing! When we woke up on the other day, I could only sing “Last Christmas”, which is very well visible, I hope, on the pictures! The snow was showering down, the visibility was not big and the trees were covered with snow. We had a walk in Zakopane, where I bought a stock of traditional cheese which I am a fan of!
Widoki piękne nawet mimo tego śniegu :) Szkoda, że nie było słońca, wtedy fotki byłyby jeszcze lepsze...
OdpowiedzUsuńPowinnaś się wybrać, to bardzo odpręża i cieszy (oczywiście pod warunkiem, że się coś znajdzie :)
OdpowiedzUsuńGreat nature photos. It looks so cold. I hope you are enjoying your honeymoon. Be safe.
OdpowiedzUsuń